Stało się, rząd jak powiedział, tak zrobił. Nie dość, że wszyscy uczniowie mają w tym roku ferie w jednym terminie, zaraz po przerwie świątecznej, to jeszcze zakazano organizowania wszelkich wyjazdów zorganizowanych. Dopuszczalne są jedynie półkolonie, a w połączeniu z zapowiedzianym zamknięciem wszystkich ośrodków hotelowych i pensjonatów, skazuje to młodzież na przymusowy pobyt w domu. No i na koniec prawdziwa wisienka na torcie, zakaz wychodzenia z domu dla dzieci i młodzieży do 16 lat i w godzinach 8-16. Wszystko w ramach tak zwanej „kwarantanny narodowej”. Bo oczywiście wszystko, co robi władza, ma charakter narodowy. I otóż w ramach narodowego siedzenia w domach zakazane będzie wychodzenie dzieci bez opieki dorosłych. Pomimo apeli, opinii i próśb, rząd także tym razem, jak zawsze, pozostał głuchy na głos „suwerena”…
Trochę tylko martwi, że toczą się ogromne dyskusje o wprowadzonej na Sylwestra godzinie policyjnej, a jakoś w powszechnym oburzeniu omija się może istotniejszy zakaz, godzący w prawa obywatelskiej młodszych obywateli RP. Jakby sztuczne ognie i świętowanie na ulicy były ważniejsze, niż nasze dzieci.
Przypomina mi się stan wojenny. Wtedy godzina milicyjna, realna i groźna, przywoływała z kolei wspomnienia okupacyjne. I teraz moje dzieci doświadczają tego samego, widać co pokolenie wraca stare.
Chciałoby się zapytać, gdzie logika, gdzie sens? Ponoć ma to pomóc w zatrzymaniu transmisji wirusa, bo – jak wiadomo – dzieci na podwórkach są jego najważniejszym źródłem. Czyli, po prawie trzech miesiącach przymusowego zamknięcia w domach i tak zwanej „zdalnej edukacji” (bo w wielu przypadkach nie można o tym mówić bez wielkiego cudzysłowu), zamiast przewietrzyć młodzież, rząd skazuje ich na dalsze siedzenie przed komputerami czy telewizorami. Bo co te dzieci miałyby same robić w domach, gdy rodzice w pracy, a wychodzić nie wolno? I tak możliwości będą ograniczone, żadnych galerii handlowych, kin, kawiarni, lodowisk. Pozostaje tylko podwórko i spacery na świeżym powietrzu, a chyba nie jest to istotne źródło zakażających kontaktów międzyludzkich?
Pomijam już absolutny, moim zdaniem, bezsens takich decyzji z punktu widzenia zdrowia fizycznego i psychicznego dzieci, ale mnie bardzo interesuje prawny aspekt takich zakazów.
Konstytucja jest tutaj jednoznaczna i bezwzględna. Art. 52 ust. 1 zapewnia każdemu wolność poruszania się po terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Zgodnie z ust. 3, wolności te mogą podlegać ograniczeniom jedynie określonym w ustawie. I po to właśnie ta sama Konstytucja określa stany nadzwyczajne, w tym stan klęski żywiołowej, w czasie których niektóre prawa mogą być ustawowo ograniczane. Dopiero taka ustawa mogłaby wprowadzić tego rodzaju zakaz, powszechnie nazywany „godziną policyjną”. Tyle, że nawet w ustawie z 18 kwietnia 2002 r. o stanie klęski żywiołowej wśród ograniczeń nie wymieniono ograniczeń prawa do swobodnego poruszania się o każdej porze na terenie kraju, a jedynie – tak samo jak w ustawie epidemicznej, nakazie lub zakazie określonego sposobu przemieszczania się. Rozporządzenia Rady Ministrów, wprowadzające zakazy, formalnie jako podstawę prawną podają art. 46 i 46b ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi. Lecz i w tej ustawie próżno szukać zakazu poruszania się o określonych porach. Co ciekawe, rozporządzenie RM przepis zakazujący samodzielnego wychodzenia nieletnich zawiera w rozdziale o ograniczeniach określonego sposobu przemieszczania się, czyli wyjście z domu jest „sposobem przemieszczania się”!
Żaden z wymienianych jako podstawy przepisów ustawowych nie daje przesłanek do wprowadzania ograniczeń poruszania się – wszędzie w określonych godzinach Co najwyżej, zakaz może obejmować czasowe, ale dla wszystkich obywateli, zakazy przebywania w określonych miejscach czy obszarach. Na pewno takim obszarem nie jest cała Rzeczpospolita Polska! A tym bardziej, nie można tego wprowadzić zwykłym rozporządzeniem, nie ustawą.
Wniosek może być jedynie taki, że godzina policyjna dla młodzieży, nieważne czy w czasie ferii, czy w każdym innym czasie, jest pozbawiona konstytucyjnych podstaw prawnych i naruszać będzie porządek prawny. Co wobec tego nam, rodzicom, pozostaje? Czy uznać zakaz za ważny i zmuszać dzieci do przestrzegania, zabraniając im opuszczania domu choćby na podwórko, czy prowadzić obywatelskie nieposłuszeństwo dla – w sumie – zdrowia naszych dzieci? Dylemat zaiste trudny.
Robert Kamionowski