Archiwum kategorii: Koronawirus i zawieszenie działalności edukacyjnej

Czy faktycznie jest podstawa prawna do zawieszenia działalności żłobków?

Zawieszenie funkcjonowania przedszkoli, szkół i niektórych placówek oświatowych nastąpiło na podstawie Rozporządzenia MEN, wydanego zgodnie ze zmienionymi przepisami Prawa oświatowego. Ustawa z 2 marca 2020 r. o szczególnych rozwiązaniach (…) znowelizowała m.in. Prawo oświatowe, dodając nowe przepisy art. 30b i 30c, upoważniające MEN do wydania odpowiednich rozporządzeń, także co do zawieszenia funkcjonowania jednostek oświatowych. Analogiczne rozwiązanie przyjęto w zakresie szkolnictwa wyższego, zmieniając ustawę i udzielając upoważnienia ministrowi do wydania takich samych rozporządzeń. Jednak specustawa nie odnosi się w żadnym przepisie do działalności żłobkowej, podlegającej na mocy ustawy z 2011 r. o opiece nad dziećmi w wieku do lat 3, kompetencjom Ministra Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.

Prześledziłem zatem, na jakich podstawach dokonano zawieszenia działalności, czyli de facto czasowego zamknięcia żłobków w Polsce. Otóż na mocy art. 11 ust. 1, 2 i 7 specustawy o COVID-19, wojewoda (przykładowo mazowiecki) polecił wójtom, burmistrzom oraz prezydentom miast zawieszenie do 25 marca br. działalności klubów dziecięcych i żłobków.

Przede wszystkim, wskazane w zarządzeniu wojewody art. 11 ust. 2 i 7 nie mają tu zastosowania, pierwszy dotyczy wydawania poleceń przez Prezesa Rady Ministrów, w dodatku w drodze decyzji administracyjnej, zaś ust. 7 stanowi tylko o sposobie przekazania takich pokleceń.

Analogiczne polecenia, oparte na art. 11 ust. 1 specustawy, wydane zostały przez pozostałych wojewodów.

I znowu, uprawnienie wojewody do wydawania poleceń, na podstawie art. 11 ust. 1, może dotyczyć organów samorządu terytorialnego. Jednak polecenie o takiej treści, jak nakazanie zawieszenia działalności żłobków, musi już w dalszym jego wykonaniu przez adresata (wójta) mieć podstawę prawną. Jako podstawę, zarządzenie wojewody wymienia art. 54 ust. 1 ustawy o opiece nad dziećmi w wieku do lat 3.

Jest to jednak podstawa błędna. Treść tego przepisu stanowi jedynie, że wymienione organy samorządu sprawują nadzór nad żłobkiem, klubem dziecięcym oraz dziennym opiekunem w zakresie warunków i jakości świadczonej opieki.

Wójtowie mają kompetencje jedynie wobec żłobków publicznych, prowadzonych przez swoje samorządy, ponieważ są to jednostki należące do gmin. Organ gminy wykonuje wobec tego w istocie uprawnienia właścicielskie. Jednak wójt czy burmistrz nie mają podstawy prawnej do nakazania zamknięcia żłobka niepublicznego, prowadzonego przez osobę fizyczna lub prawną. Nadzór wspomniany w art. 54 ust. 1, sprawowany jest w zupełnie innym wymiarze i polega na całkowicie innych kompetencjach, szczegółowo opisanych w tej ustawie. Ustawa natomiast nie zawiera żadnych przepisów uprawniających i upoważniających wójta czy burmistrza do zawieszenia działalności żłobka.

Wobec tego, dalsze polecenia czy decyzje, wydane przez wójta czy burmistrza dotyczące zawieszenia działalności żłobków, skierowane do podmiotów je prowadzących, nie znajdują żadnego oparcia w obowiązujących przepisach, szczególnie w ustawie o opiece nad dziećmi w wieku do lat 3.

Co więcej, także inne wydane w związku z epidemią COVID-19 przepisy ustawy oraz rozporządzeń, nawet tych wprowadzających stan epidemii, nie odnoszą się w żadnych punktach do zamykana żłobków.

Jak jest wobec tego konkluzja? Niestety, biorąc pod uwagę obowiązujące przepisy, mogą uznać, że zamknięcie czy też zawieszenie działalności żłobków nie znajduje oparcia w obowiązujących przepisach prawa. Innymi słowy, zawieszenie tej działalności odbywa się bez podstawy prawnej.

Jakie mogą być tego konsekwencje? Przede wszystkim, należy usunąć stan niezgodności z prawem, poprzez odpowiednie działania legislacyjne. Jednak w okresie od zawieszenia, czyli od zwykle 12 marca, do ewentualnego wydania prawidłowych przepisów, zawieszenie działalności należy uznać za mocno dyskusyjne, a może nawet bezprawne. Konsekwencją tego mogą być chociażby roszczenia zarówno właścicieli zamkniętych placówek, jak i rodziców, którzy zostali pozbawienie możliwości opieki nad dziećmi.

Słuszne skądinąd decyzje o zamknięciu tych placówek, wykonane zostały pośpiesznie, bez należytego przygotowania prawnego, co niestety uwidacznia się także w innych sytuacjach tej epidemii.

Robert Kamionowski

MEN ustalił nowe zasady udzielania dotacji dla niektórych szkół i placówek w okresie ograniczenia ich funkcjonowania

Minister Edukacji Narodowej w rozporządzeniu z 20 marca 2020 w sprawie szczególnych rozwiązań w okresie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19, zmienił niektóre zasady udzielania dotacji w okresie zawieszenia funkcjonowania jednostek oświatowych.

Najważniejsze zmienione przepisy dotyczą dotacji udzielanych zgodnie z art. 26 ust. 2 i art. 41 ust. 2 ustawy o finansowaniu zadań oświatowych niepublicznym szkołom dla dorosłych, szkołom policealnym oraz niepublicznym szkołom artystycznym o uprawnieniach publicznych szkół artystycznych realizującym wyłącznie kształcenie artystyczne, które zgodnie z tym przepisem jest uzależnione od obecności uczniów na obowiązkowych zajęciach edukacyjnych w danym miesiącu.

Przepisy § 10 rozporządzenia zawieszają stosowanie przepisów określających powyższe zasady. Niepubliczne szkoły dla dorosłych, szkoły policealne oraz ww. niepubliczne szkoły artystyczne już za miesiąc marzec mają otrzymać dotację niezależnie od uzyskania przez ich uczniów 50% frekwencji na obowiązkowych zajęciach edukacyjnych i poświadczenia jej na listach obecności własnoręcznym podpisem.

Treść przepisu § 10 ust. 1. jest następująca:

Do ustalania dotacji za okres od dnia 1 marca 2020 r. do końca miesiąca, w którym zakończy się czasowe ograniczenie funkcjonowania szkoły, nie stosuje się przepisów art. 26 ust. 2 i art. 41 ust. 2 ustawy z dnia 27 października 2017 r. o finansowaniu zadań oświatowych, w zakresie dotyczącym uzależnienia otrzymania dotacji na ucznia od jego uczestnictwa w co najmniej 50% obowiązkowych zajęć edukacyjnych, oraz art. 26 ust. 3 i art.41 ust. 4 ustawy z dnia 27 października 2017 r. o finansowaniu zadań oświatowych.

W konsekwencji, rozporządzenie określa dalej w ust. 2, że od dnia 1 kwietnia 2020 r. do końca miesiąca następującego po miesiącu, w którym zakończy się czasowe ograniczenie funkcjonowania szkoły, nie stosuje się przepisu art. 34 ust. 3 ufzo, czyli skorygowania liczby słuchaczy osiągających 50% frekwencji w następnym miesiącu.

Następnie, w ust. 3 tego artykułu stanowi się, że do ustalania dotacji w części za okres od dnia 1 marca 2020 r. do końca miesiąca, w którym zakończy się czasowe ograniczenie funkcjonowania placówki, nie stosuje się przepisu art. 29 ust. 2 ufzo, a jest to przepis ustalający prawo do dotacji dla domów wczasów dziecięcych. Zamiast tego przepisu, zgodnie z ust. 4, dotacja dla niepublicznego domu wczasów dziecięcych, w części za okres, o którym mowa w ust. 3, jest równa iloczynowi liczby dni w tym okresie, liczby wychowanków i kwoty części oświatowej subwencji ogólnej przewidzianej na wychowanka domu wczasów dziecięcych w roku 2019 dla powiatu podzielonej przez liczbę 366. Przy czym przez liczbę wychowanków należy rozumieć sumę wychowanków z poszczególnych dni w roku 2019 podzieloną przez liczbę 365.

Ta kwota dotacji podlegać będzie aktualizacji, zgodnie z art. 53 ufzo.

Rozporządzenie nie zmienia natomiast w żaden sposób przepisów o udzielaniu dotacji dla przedszkoli oraz szkół, w których jest realizowany obowiązek szkolny i obowiązek nauki. Wobec tego, dotacje mają być wypłacane zgodnie z normalnymi zasadami, obowiązującymi wg ustawy. Oznacza to przede wszystkim, ze te dotacje mają być przez samorządy wypłacane, bez żadnych zmniejszeń, zawieszeń czy innych warunków.

Wydaje się, za nasze i Państwa głosy zaniepokojenia sytuacją niepublicznych placówek, szczególnie szkół dla dorosłych, przyniosły efekty.

Robert Kamionowski

Sytuacja nauczycieli w nowej rzeczywistości prawnej

Nowe rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z 20 marca 2020 w sprawie szczególnych rozwiązań w okresie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19, od 25 marca wprowadza obowiązek realizowania zadań edukacyjnych z wykorzystaniem metod i technik kształcenia na odległość.

Ministerstwu nie udało się dotychczas skutecznie i całkowicie wyjaśnić problemów wynagradzania nauczycieli za czas ograniczenia działalności dydaktycznej, wychowawczej i opiekuńczej tych jednostek oświatowych. (O tym pisałem w poprzednich artykułach)

Nowe rozporządzenie stara się tę sytuację normować, ale też, niestety, nie do końca skutecznie. Obecnie nowe regulacje generalnie przyjmują zasadę, że nauczyciele wszystkich jednostek oświatowych, wymienionych w § 2 ust. 1 rozporządzenia z 11 marca, wykonują swoje zadania poprzez pracę zdalną. Zajęcia realizowane na odległość mają być wykonywane w ramach obowiązującego nauczyciela tygodniowego obowiązkowego wymiaru godzin zajęć prowadzonych bezpośrednio z uczniami albo na ich rzecz w okresie przed zawieszeniem działalności szkół, a w przypadku godzin ponadwymiarowych – także w ramach tych ponadwymiarowych godzin, o których mowa w art. 35 Karty nauczyciela. Ale to dotyczy tylko nauczycieli w placówkach publicznych, prowadzonych przez samorządy.

Jednocześnie rozporządzenie zmieniające wspomniane rozporządzenie z 11 marca na okres od 25 marca do 10 kwietnia ogranicza obowiązek świadczenia pracy przez pracowników na terenie jednostek oświatowych, z wyłączeniem przypadków, gdy jest to niezbędne do realizowania zadań jednostek z wykorzystaniem metod i technik kształcenia na odległość lub w inny sposób, lub gdy jest to niezbędne dla zapewnienia ciągłości funkcjonowania tych jednostek.

Są to jednak rozwiązania dedykowane dla nauczycieli szkół. Wprawdzie rozporządzenia obejmują pracowników wszystkich zawieszonych w funkcjonowaniu jednostek, ale nie ma żadnych szczególnych przepisów dotyczących nauczycieli przedszkolnych czy placówek zapewniających opiekę i wychowanie poza miejscem zamieszkania, którzy nie będą prowadzić przecież nauczania na podobnych zasadach, a tym bardziej w internacie czy bursie. Wszystkie bowiem przepisy mówią o kształceniu, a zadania przedszkoli to przede wszystkim funkcje opiekuńczo-wychowawcze. Czy wobec tego nauczyciele przedszkolni mają wysyłać dzieciom linki do filmów, kolorowanki czy śpiewanki, aby je “kształcić”? To jakieś nieporozumienie, szczególnie w sytuacji, gdy te dzieci są pod opieką rodziców pracujących zdalnie u swoich pracodawców.

Zamiast rozwiązywać problemy, ministerstwo je tak naprawę jeszcze pogłębia. Bo skoro nauczyciel szkolny pracuje z uczniami, wysyłając im jakiekolwiek materiały, ta jak zmierzyć pracę nauczyciela przedszkolnego? Ma prowadzić on-line zajęcia z dziećmi, robić z nimi gimnastykę czy zabawy, jak przed laty transmitowało radio? Zarówno dyrektorzy przedszkoli samorządowych, jak i właściciele niepublicznych, niestety, nie znajdą w tych przepisach realnego rozwiązania ich pytań i problemów…

Robert Kamionowski

Zdalne sterowanie edukacją w czasach zarazy

Dwa rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej z 20 marca 2020, w sprawie szczególnych rozwiązań w okresie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty oraz zmieniające rozporządzenie w sprawie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19, wprowadzają od 25 marca obowiązek realizowania zadań edukacyjnych z wykorzystaniem metod i technik kształcenia na odległość.

Problemów stąd wynikających jest kilka.

Po pierwsze, znowu MEN całość obowiązków przerzuca na barki dyrektorów szkół, podobnie, jak uczyniono to w sprawie wynagradzania nauczycieli. To dyrektorzy i sami nauczyciele mają ustalać zakresy treści nauczania, rozkład zajęć, dobór metod, sposób monitorowania uczniów, egzaminowania, klasyfikowania itd. Ministerstwo zwalnia się tym samym z jakichkolwiek obowiązków po swojej stronie, z iluzorycznym wyjątkiem, o czym dalej.

Po wtóre, rozporządzenie zawiera jedynie listę stron internetowych, na których znajdują się potencjalne materiały do wykorzystania w toku „zdalnego nauczania”.

Wreszcie, to ten jedyny wyjątek, Ministerstwo ma utworzyć Zintegrowaną Platformę Edukacyjną, obejmującą istniejącą platformę epodreczniki.pl, ale nie tylko. Ta nowa platforma ma w istocie zastąpić na pewien czas System Informacji Oświatowej, i to w stopniu nieznanym rozwiązaniom SIO. Mają się tam bowiem znaleźć dane wszystkich uczniów, łącznie z ich adresami mailowymi, informacjami o uczęszczaniu do jednostki oświatowej, oraz bardzo szczegółowe dane nauczyciela. Wprawdzie dane te mają być przechowywane do 31 grudnia 2020 r, ale kto tak naprawdę zagwarantuje, że zostaną one na zawsze usunięte? Przecież ani w internecie, ani tym bardziej na rządowych serwerach, nic nie ginie!

Pojawia się wobec tego istotne, konstytucyjne wręcz pytanie, czemu ma służyć taki, wcześniej niespotykany, stopień inwigilacji? Tego MEN nie wyjaśnia, a przede wszystkim nie określa, kto z tej platformy będzie korzystał i w jakich celach. Bo przecież wyjaśnienie, że platforma ma „umożliwiać wsparcie realizacji zadań przez te jednostki z wykorzystaniem metod i technik kształcenia na odległość”, jest raczej nieudolną próbą, a nie rzeczywistym uzasadnieniem.

Ale to są tylko przepisy, ważne jest natomiast, do czego w istocie zmierza MEN. Po deformie oświaty, zakończonej ledwie rok temu, czeka nas niezaplanowany i niezamierzony cywilizacyjny przeskok polskiej szkoły. Z wieku XIX, do którego cofnęły nas ostatnie „reformy”, prostym posunięciem pióra legislatora zmierzamy do wieku XXI, i to nie czasu sprzed 2017 roku, lecz wprost w przyszłość. Polska szkoła ma się teraz oprzeć na technikach kształcenia na odległość! Jakie to w sumie proste, wystarczy jedno rozporządzenie i już jesteśmy w innym stuleciu!

Gdyby to jednak było takie proste, to nawet byłoby fajne. Ale proste nie jest. Dziennikarze od wielu dni analizują sytuację uczniów, którzy wraz z rodzicami zmuszeni zostają do takich form kształcenia. Nie będę powtarzał zatem opowieści o rodzinach wielodzietnych, w których może jest jeden komputer, na którym ma pracować kilkoro rodzeństwa i często też rodzic. Już wiele lat temu pewien rząd zapowiadał cyfryzację szkoły, np. prawdziwe e-podręczniki, ale do tego miano zakupić tablety dla każdego ucznia. A skończyło się, jak zawsze…Ten rząd jest jednak skuteczniejszy.

Nie warto wspominać o miejscach, nawet w Warszawie, gdzie internet kablowy jest niedostępny, a jakość sieci komórkowej taka, że ledwo umożliwia zwykły telefon, a nie jakikolwiek internet. I oczywiście nie trzeba mówić o kosztach, jakie uczniowie mający telefony na karty będą musieli ponieść, korzystając z lekcji on-line. To są drobiazgi, ale MEN ma przecież zapewnienie, że 92% polskich szkół, czy może uczniów, jest przygotowanych do takiej pracy. Jak…???

Mnie interesują aspekty czysto prawne.

Rozporządzenie w sprawie szczególnych rozwiązań zawiesza czasowo obowiązywanie szeregu przepisów oświatowych, ale nie ma wśród nich rozporządzeń regulujących podstawy nauczania. Taki jest bowiem zamysł, aby zdalne kształcenie realizowało podstawy programowe. Czy wobec tego wprowadzane kształcenie na odległość nie narusza szeregu praw ucznia?

Podstawowym i konstytucyjnym prawem jest prawo do nauki, w dodatku powszechnej i bezpłatnej. Szczegóły zawarte są w art. 1 prawa oświatowego. „Nowa” forma nauczania uderzy bezpośrednio w dzieci, których warunki materialne czy rodzinne uniemożliwiają pełne uczestniczenie w tych formach. Władza zakłada, że każdy uczeń ma dysponować internetem, urządzeniami jak komputer, tablet, drukarka, skaner. A co z tymi, którzy nich nie mają? Podobno otrzymywać będą papierowe pakiety, ale od kogo i jakie, tego już nikt nie wyjaśnia i nie organizuje. Czyli dalsze wykluczenie dzieci z wielu ośrodków.

Innym ogromnym zastrzeżeniem jest sama realizacja toku nauczania. Skoro odchodzi się od w miarę jednolitych w skali kraju metod, to praktyczne realizowanie podstawy programowej stanie się wyłącznie kwestią przypadku, czy może wypadkowej inwencji poszczególnych dyrektorów i nauczycieli oraz technicznych możliwości przekazu i kontaktu, a wreszcie dyscypliny wszystkich stron. Czysta wolnoamerykanka.

No i najważniejsze, program edukacyjny, co łączy się z drugą kwestią. Jak bez jakiegokolwiek wcześniejszego przygotowania zapewnić w ogóle możliwość przekazywania uczniom nowej wiedzy, gdy nikt tego jeszcze w praktyce nie robił?

Przygotowanie do procesu zarówno przechodzenia do nauczania zdalnego, jak i samego kształcenia w wybranych formach i metodach, to długie i żmudne zadanie. Latami należy przygotowywać się do tego, zbierać doświadczenia, opracowywać narzędzia i programy. A teraz, jednym ruchem zadekretowano coś, czego jeszcze nigdy w Polsce nie ćwiczono w takiej skali i przede wszystkim w takich szkołach.

Należy jednak życzyć przede wszystkim nauczycielom i uczniom powodzenia. Jakoś jednak spokojny jestem, że gdy przyjdzie sukces, to będzie on sukcesem Ministerstwa Edukacji i rządu. Zaś niepowodzenie czy nawet porażka, za rodziców będzie miała wyłącznie nauczycieli…

Mimo wszystko, możemy z tej próby wyjść bogatsi o całkiem nowe doświadczenia. Jeśli ten eksperyment na żywej tkance uczniowskiej uda się, może polska szkoła już nigdy nie będzie taka, jak dawniej. Może uda się przestawić tory edukacyjnej kolei z parowozu na pociągi wielkich prędkości? Ale do tego należałoby zlikwidować MEN, bo skoro potrafi jednym nakazem zmienić szkołę i wprowadzić ją w cywilizacyjny skok do XXI wieku, to dalsze istnienie tej instytucji jest już w gruncie rzeczy niepotrzebne. Szkoła w takich warunkach sama sobie poradzi, potrzebni będą tylko dobrzy informatycy.

Robert Kamionowski

Jeszcze o wynagrodzeniu pracowników za czas zawieszenia działalności

Minister EN w czwartek 12.03 informował, że „Za czas zawieszania zajęć nauczycielom należy się pełne wynagrodzenie.”

“Jeśli chodzi o nauczycieli, to oni – zgodnie z kodeksem pracy – będą w gotowości do pracy, natomiast nie będziemy wymagali, żeby przychodzili do szkoły. Będziemy natomiast apelowali o to, aby zgodnie z tym, co mówił minister zdrowia, także zapewnili uczniom pewne możliwości kształcenia” – mówił Piontkowski.

Początkowo Minister powoływał się na przepis art. 81 § 1 kodeksu pracy, który warto zacytować:

Pracownikowi za czas niewykonywania pracy, jeżeli był gotów do jej wykonywania, a doznał przeszkód z przyczyn dotyczących pracodawcy, przysługuje wynagrodzenie wynikające z jego osobistego zaszeregowania, określonego stawką godzinową lub miesięczną, a jeżeli taki składnik wynagrodzenia nie został wyodrębniony przy określaniu warunków wynagradzania – 60% wynagrodzenia. W każdym przypadku wynagrodzenie to nie może być jednak niższe od wysokości minimalnego wynagrodzenia za pracę, ustalanego na podstawie odrębnych przepisów.

Następnie ministerstwo przywoływało już przepis dotyczący wynagrodzenia za czas „przestoju”, czyli sytuację opisaną w art. 81 § 2 kp:

Wynagrodzenie, o którym mowa w § 1, przysługuje pracownikowi za czas niezawinionego przez niego przestoju. Jeżeli przestój nastąpił z winy pracownika, wynagrodzenie nie przysługuje.

Niestety, z żalem należy stwierdzić, że przepisy kodeksu pracy, jak i zapewne wielu innych ustaw, nie są przygotowane na taką sytuację, jak obecna. Jeśli chodzi o kwestię „gotowości do świadczenia pracy”, ministerstwo (i w ogóle ustawodawca) nie zauważają chyba, że przepis mówi wyraźnie o „przyczynach dotyczących pracodawcy”. A zamknięcie szkół i przedszkoli nie nastąpiło w żadnym wypadku „z przyczyn dotyczących pracodawcy”. Także kwestia „przestoju” jest mocno dyskusyjna. Już sam ten termin, wywodzący się żywcem z czasów zamierzchłej gospodarki nakazowo-rozdzielczej (jak określano ekonomię socjalistyczną) jest tyle anachroniczny, co nieżyciowy. Jaki bowiem przestój może nastąpić w szkole czy przedszkolu? Przestój był wtedy, gdy jedno państwowe przedsiębiorstwo nie dostarczyło śrubek innemu państwowemu przedsiębiorstwu i to drugie stało i czekało, bo nie mogło nic zmontować.

Zatem, drodzy Czytelnicy i władze, wpadliśmy w pułapkę prawną i faktyczną. Oczywiście, można powiedzieć, że należy stosować zasady zdroworozsądkowe – ale jaki w tej sytuacji będzie zdrowy rozsądek? Istniał kiedyś (też w czasach minionych) taki termin prawniczy „prawo (lub działanie) księcia”, z francuska określany „fait du prince”. Czyli nakaz władzy, obecnie bardziej rozpowszechniony pod równie polskobrzmiącym terminem „force majeure” – siła wyższa. To nakaz władz administracyjnych zamknął te placówki, ale nie określił przy tym, na jakich zasadach należy się wynagrodzenie. Pewnie nie jest to problem w szkołach i przedszkolach samorządowych, gdzie samorządy jako organy prowadzące i tak mają swój budżet i plan wydatków na wynagrodzenia. Ale w placówkach prywatnych, to problem może być istotny.

Pytacie Państwo o moją radę w tej sprawie. No cóż, tak naprawdę każda porada może być obarczona istotnym błędem. Mógłbym doradzić – płacić pełne wynagrodzenie zasadnicze miesięczne, bez ewentualnych dodatków za czynności, których nauczyciele czy pracownicy w tym czasie nie wykonywali. Ale brak mi tak naprawdę solidnej podstawy prawnej do tego. Więc może nie płacić za ten czas? Jednak – to nie jest wina pracowników, że nie mogą pracować. Pojawiają się głosy, że każda z tak pokrzywdzonych stron – pracodawcy lub pracownicy, mogą czy powinni żądać od rządu rekompensaty za utracony zarobek lub wypłacone wynagrodzenie za czas niewykonywania pracy. Może jednak rząd w sposób prawny i racjonalny weźmie odpowiedzialność za rozwiązanie tej niełatwej sprawy?

Robert Kamionowski